sobota, 7 sierpnia 2010

XXXI

Dzień 01.08.2010

Na zadupiu jak to na zadupiu nie było co robić więc zebraliśmy się wcześnie i ruszyliśmy na poszukiwanie plaży. Akurat do drodze któryś wygłodniały busik zażądał wachy , więc zajechaliśmy na stację. Aż tu nagle, całkiem znienacka dopadła nas kolejna eurotripowa przygoda. Podeszła do nas roześmiana pani w średnim wieku pytając czy nie mamy bletki do tytoniu i tak od słowa do słowa… Okazało się, że jedzie właśnie nad morze na świetny camping niedaleko stąd i zaprasza naszą wesołą ekipę. Wkrótce wszyscy znaleźliśmy się w niesamowitym miejscu. W ląd wcinały się tuż obok siebie dwie zatoczki a między nimi uchodziła do morza rzeka. Dziesiątki namiotów i obozowisk było rozbite na wąskim pasie lądu otoczonym z trzech stron wodą. Płycizna rozlewająca się na dużej powierzchni stwarzała idealne warunki dla Kite-surferów , których było tu mnóstwo.

Kapiel w morzu nie należała do przyjemności, bo dopływ wody rzecznej obniżał temperaturę wody z śródziemnomorskiej do baltyckiej dlatego czas spędzaliśmy raczej na brzegu, głównie zaś na campingu. Jego mieszkańcy z początku przyjęli nas nieufnie jako obcych w ich zamkniętym gronie, jednak już wkrótce obok busów zebrała się spora różnojęzyczna grupka m.in. mężczyzna odrobinę mówiący polsku. Pani, która nas tu zaprosiła miała bardzo specyficzny śmiech a śmiała się dużo. Właściwie to wciąż się śmiała, co jakiś czas powtarzając coś w stylu : „jebigar” (prawdopodobnie przekleństwo w chorwackim lub jej natywnym norweskim).
Ogólnie mówiąc było dobrze.

Było miejsce, był czas a czasoprzestrzeń odrobinkę się zakrzywiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz