wtorek, 24 sierpnia 2010

Dzień XXXVII

Dzień 07.08.2010

Klod od samego rana przeprowadzał pierwszy etap psychoterapii busa spędzając kilka godzin na majstrowaniu przy kablach pod deską rozdzielczą. Próbował w ten sposób przekonać busa, że bardzo mu na nim zależy (wzbudzenie zaufania w pacjencie to pierwszy krok do sukcesu). Tymczasem idealny austriacki trawnik wchłonął standardową dawkę detergentów i pasty do zębów, przetrwał też mecz piłki nożnej granej piłką ręczną w „bullet time” Eniu vs Eniu i na koniec mozolne odpalanie Snellobusa na pych. Eurotrip, niestety w przeciwdeszczowych pelerynkach ruszył na podbój stolicy idealnego państwa. Wiedeń przytłoczył nas swoim ogromem. Wszystko w tym mieście jest duże: ogromne budynki, wielkie kościoły, masywne pomniki.
Obeszliśmy standardowe punkty miasta, czyli budynki parlamentu, opery, ratusza i przede wszystkim Hofburg mając świadomość, że to znikoma część tego, co można tu zobaczyć.



Zaliczyliśmy jeszcze wiedeńskiego Burger King’a (gdzie Fast foody jak można się domyślić podawane są w dużych porcjach) i już po zmroku przekroczyliśmy niewidzialną europejską granicę z Czechami. Wyjątkowego pecha miał tego dnia Sław, który doznał urazu prawego poślada rano i lewego wieczorem w przedziwnych okolicznościach.
Za miejsce noclegowe usłużył nam tego dnia mniej idealny trawnik nad mniej cywilizowanym jeziorem, do którego dojechaliśmy po bardzo nieoptymalnych wertepach. Za to nasze nastroje były tego pierwszego wieczoru w Czechach bardzo pozytywne. Wieczór umilał nam blask świecącej na zielono lava lampy zakupionej wcześniej na promocji w Lidlu gdzieś po drodze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz