czwartek, 5 sierpnia 2010

Dzien XXVII

Dzień 28.07.2010

Woda zatoczki kotorskiej nie grzeszyła czystością ze względu na dużą ilość jachtów zacumowanych w porcie, dlatego nie korzystając z kąpieli zapakowaliśmy się do busików by podziwiać widoki wokół tego jedynego adriatyckiego fiordu.

Naszym oczom ukazał się niezapomniany krajobraz ogromnej zatoczki otoczonej wysokimi skalistymi górami. Przez kolejne maleńkie wioski prowadziła nas wąska dróżka. Po jej lewej stronie widzieliśmy skrzącą się wodę zalewu i żaglujące po niej jachty, po drugiej domki przyklejone do skał otoczone palmami. W ten sposób dojechaliśmy do miejscowości Kotor. Jak to Polacy, chcąc uniknąć płatnego parkingu, wpakowaliśmy się jak zwykle w labirynt bocznych uliczek, problem tylko w tym, że nachylonych o ok. 90 stopni do poziomu. Snelowy bus przy zawracaniu zawiesił się gdzieś na wysokim murku tak, że koło napędowe wisiało w powietrzu i pewnie by tak wisiał na wieki gdyby nie pomoc pana, który jako „tubylec” zaznajomiony był z tego typu manewrami na wysokościach. Gdy w końcu zaparkowaliśmy kulturalnie, wybraliśmy się na spacer przez plątaninę wąziutkich uliczek, małych placyków i uroczych zaułków, nad którymi wspinały się mury starej twierdzy i prowadzące do niej niezliczone schody.


W kolejnej wiosce na wybrzeżu zatrzymaliśmy się w knajpce, gdzie niektórzy z nas skosztowali miejscowego przysmaku – faszerowanej ośmiornicy. Nasz plan na pozostałą część dnia przewidywał przekroczenie granicy z Chorwacją. Plan wykonaliśmy częściowo. Przekroczyliśmy granicę tyle, że z Bośnią i Hercegowiną. Zagłębiliśmy się zbytnio w ląd zamiast jechać wybrzeżem i kiedy zczailiśmy się, że pomyliliśmy drogę i stwierdziliśmy, że przejechanie przez kawałek Bośni bardziej się opłaca niż zawracanie. Do najbliższego przejścia granicznego prowadziła wąska serpentyna, trochę podejrzane, że żadnych na niej samochodów. Zrozumieliśmy, że znów zbłądziliśmy, gdy natknęliśmy się na zwały drewna i ciężarówki tarasujące przejazd a lasu wyłonili się drwale wymachujący do nas rekami żeby zawracać. Kolejna próba i tym razem byliśmy pewni, że jedziemy dobrą drogą aż do chwili gdy asfalt się skończył. Twardo jednak cisnęliśmy po wertepach i rzeczywiście dojechaliśmy do granicy mijając betoniarki i robotników.

Okazało się, że droga prowadząca do Bośni zaznaczona na mapie jako główna, jest dopiero w budowie. Na przejściu szybko, gładko, bez opłat. Pas ziemi niczyjej ciągnął się kilka kilometrów w bardzo wysokich górach, chyba najpiękniejszych jakie do tej pory widzieliśmy.

Co prawda plan B przewidywał jedynie przejazd przez Bośnię ale, że zbliżał się wieczór powstał plan C – zostajemy w Bośni na dzień, może dwa. Wynaleźliśmy super miejscówkę nad jeziorkiem w zupełnej dziczy. Wokół mnóstwo było kamiennych murków, mniej lub bardziej zniszczonych, jakby pozostałości po domostwach. Idealna miejscówa na urodzinową imprezę Magdy.

Było ognisko, było czarnogórskie wino i rakija domowej roboty, było… Zresztą zapytajcie jubilatkę jak to jest spędzać urodziny w Bośni i Hercegowinie na gruzach zburzonej wioski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz