środa, 28 lipca 2010

dzień XV



Dzień 16.07.2010
Drużyna zbierała się dość długo, bo jeszcze była akcja upgrade’u busa (żeby można go było odpalić bez dostępu do silnika). Potem pojechaliśmy z powrotem do Warny, tym razem na zwiedzanie miasta. Podobno, żeby zwiedzić Bułgarię wystarczy zobaczyć Sofię, Plovdiv i właśnie Warnę. Pierwszym miejscem na jakie trafiliśmy był ogromny targ z mnóstwem warzyw, owoców, budek z miejscowymi przysmakami (ich tradycyjnymi zasmażanymi kiełbaskami w bułce zwanymi „kebabcieta” i „kjufteta”), a także mnóstwem pamiątek, broni (noże, kastety, batony) i innych gadżetów. Sprzedawcy wydawali się być bardziej nachalni niż w innych miejscach, ale ignorowanie działało bardzo skutecznie. Tu Sław z Kasią targując się zakupili zajefajną sziszę. Targ roił się też od cwaniaczków proponujących nam po polsku wymianę waluty a także zakup trawy po atrakcyjnych cenach.
Następnie zwiedziliśmy piękną cerkiew, główny plac w mieście z Operą, przeszliśmy się deptakiem aż nad morze i co wytrwalsi do nadmorskiego parku. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o ruiny starożytnych łaźni rzymskich.
Kolejny raz przekonaliśmy się, że turyści w Bułgarii muszą bardzo uważać. Przed jednym z kantorów stała tabliczka z korzystnymi kursami walut, gdy jednak jedno z nas wymieniło pieniądze okazało się, że kurs jest o wiele gorszy. Miła na początku pani stała się nieprzyjemna przy próbie reklamacji i pokazała tablicę wewnątrz kantoru (powieszoną sprytnie za plecami klienta), według której wszystko się zgadzało.
Po zwiedzaniu przyszedł czas na plażowanie. Za wszelką cenę chcieliśmy znaleźć Irakli, małą miejscowość nadmorską, nieistniejącą na mapie, którą polecił nam pewien Niemiec jako kultowe miejsce spotkań hippisów. Udało się, miejsce okazało się rzeczywiście przeurocze. Piękna piaszczysta plaża, woda o idealnej temperaturze i przede wszystkim wysokie fale. Tego wieczora pluskaliśmy się w morzu jak dzieci.
Chcieliśmy zostać dwa dni na miejscowym campingu, który spodobał nam się ze względu na klimat dawnego PRLu, jednak rozczarowaliśmy się. Znów próbowano nas oszukać. Za kawałek trawnika na nocleg właściciel zaśpiewał 10 euro. Po rozmowie z innymi użytkownikami okazało się, że płacili po 3 lewy czyli ok. 6 zł. Postawiliśmy więc samochody w cieniu i zapłaciliśmy ile należało panu parkingowemu. Od tego czasu nie mieliśmy spokoju, gdyż właściciel co chwilę przychodził najpierw mówiąc, że ta cena to za parking nie camping potem już słyszeliśmy „it’s not a camping” chociaż naokoło namioty, następnego dnia usłyszeliśmy, że mamy nieaktualny bilecik od parkingowego choć on powiedział, że to za 24 h a tak w ogóle to mamy stąd natychmiast się wynosić, już on nawet nam pieniądze odda byle nas tu więcej nie widzieć.
Mimo wszystko miło spędziliśmy tam jedną dobę. Za sąsiadów mieliśmy młode małżeństwo z Polski i przemiłą parę z Niemiec. Wieczorem była inauguracja sziszy, najpierw jednak wielka prowizorka, żeby doprowadzić ją do użytku. Brakujące części nasi specjaliści zastąpili kawałkiem wężyka do paliwa, rurką od prysznica i denkiem puszki od pepsi. Działa bez zarzutów.
Na nocleg część ekipy udała się na plażę pod rozgwieżdżone niebo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz