poniedziałek, 19 lipca 2010

Dzień XIII


Dzień 14.07.2010
Cudownie było zacząć dzień od wskoczenia do ciepłego morza, po pewnym czasie jednak stwierdziliśmy, że trzeba zwiedzić coś więcej niż tylko plażę w tym pięknym kraju. Ruszyliśmy, jednak już po kilku minutach busik Snelliusa zaczął pokazywać swoje fochy wymuszając na nas holowanie i wizytę w miejscowym zakładzie mechanicznym. Został tam wraz ze swymi pasażerami zaś ekipa jego sprawniejszego brata bliźniaka ruszyła pieszo na podbój miasta. Sławę stolicy Heavy Metalu Kawarna zawdzięcza odbywającym się tu co roku festiwalom. Unikalne są też wymalowane na ścianach mieszkalnych bloków podobizny gwiazd, poza tym nic nadzwyczajnego nie znaleźliśmy, co najwyżej całkiem przyjemny deptak w komunistycznym stylu z wieloma kafejkami i pubami. Gdy problemy z samochodem zostały ostatecznie rozwiązane usiedliśmy w jednej z restauracji by posmakować miejscowego żarełka. Chyba wyglądaliśmy dość dziwnie wcinając gulasz ze śmiesznych kociołków, dopiero po skończonym posiłku domyślając się zastosowania dodatkowych talerzy. Ważne jednak, że miejscowe specjały m.in. kawarma po bułgarsku, zapiekany ser w stylu szopskim czy grubo krojone frytki z białym serem bardzo nam smakowały. Wieczorem udaliśmy się w stronę półwyspu Kaliakra. Jest to przecudowne miejsce… cypel z trzech stron otoczony wodą schodzący do morza urwistymi klifami czego po ciemku nie mogliśmy zbyt dobrze zobaczyć, za to obserwowaliśmy niezwykle rozgwieżdżone niebo i zwiedziliśmy klimatycznie podświetlone ruiny wiekowej twierdzy odkrywając między kamieniami dziwne stworzonka jak żuczki, ropuchy i fluoryzujące larwy. Przed snem z okien naszych czterokołowych mieszkanek mieliśmy widok na ciemną taflę wody i światełka dalekich miast na horyzoncie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz